Masło

Wadim Pietrowicz wyszarpnąłze sterty nową kartkę śnieżnobiałego papierui uniósł nad nią marker niczym nóż.Kartka leżała na stole, gotowa na swój los. Zakłuławątroba. Wadim Pietrowicz odrzucił marker, położyłna kartce swą wielką żółtą dłoń,zawahał się, gwałtownie zgniótł kartkęi cisnął ją na podłogę. Na podłodzeleżało kilkadziesiąt białych kulek. WadimPietrowicz przyglądał im się dłuższąchwilę.

- Mam! Butter! –wygłosił w końcu w ciszy gabinetu, wyjąłchusteczkę do nosa i troskliwie otarł łysinę. –Butter! Bardzo dobre.

Zamaszystym ruchem ujął marker,wyszarpnął ze stosu nową kartkę i zamarł.

- Gówno – powiedział dobitnieWadim Pietrowicz. – Nie zrozumieją. Musi byćrosyjskie. Musi, musi, musi… - postukał markerem wkartkę. – Bławatek. Beznadziejne. Leśne! Nibydlaczego? Łąkowe! To samo. Jezu… - Wadim Pietrowiczpotarł mięsistymi palcami purpurowe, pulsująceskronie. – Musi byś coś nowego. Nowe!

Wadim Pietrowicz zamaszyście napisałna kartce „NOWE”. Zamyślił się. Zgniótłpapier i rzucił na podłogę.

- Wieczorne. Poranne. Łąkowe…Ale się przyczepiło! Błędne koło. Masło„Błędne koło”.

Leżąca na biurku komórkazatrzęsła się w piskliwym chichocie i odjechałana brzeg biurka.

- Przy telefonie – powiedział WadimPietrowicz.

- Halo! Wadimie Pietrowiczu! MówiSkworcow! – zacharczało w słuchawce. – Melduję– pierwszy oddział jakby realnie działa! Z drugimjakby malutki problem. Coś z kanalizacją, krótkomówiąc, odpływy trzeba jakby przerobić…Ja tu jakby rozmawiałem już z hydraulikami…

- Stop! – szczeknął WadimPietrowicz. – Czy ja muszę tego wszystkiego wysłuchiwać?

- No to jakby raport – wyjaśniłazakłopotana słuchawka. – Pojawiły się jakbyniezaplanowane finansowe…

- Kradniesz moje pieniądze!

- Nie!!! Ja… jakby…

- To czemu kradniesz mój czas?Opowiadając o każdym gwoździu? Kto tu jest dyrektorem,ty czy ja?

- Ja, Wadimie Pietrowiczu…

- To czemu mnie ma boleć głowa zpowodu twoich problemów?

- Przepraszam, Wadimie Pietrowiczu…

- Sto razy powtarzałem – to mnie nieinteresuje. Ja daję pieniądze. Jak uruchomisz zakład,przyniesiesz kosztorys.

- Przepraszam, Wadimie Pietrowiczu.

- Tak już lepiej – złagodniałWadim Pietrowicz. – Słowo wymyśliłeś?

- Wadimie Pietrowiczu, ja jakby…

- Tak czy nie?

- Ja jakby… tu jakby tyle spraw…Żona wymyśliła, żeby jakby no, że niby„Słoneczne”…

- „Słoneczne”?

- „Słoneczne”. Jakby

- „Słoneczne”? Dlaczego?

- No… – zawahał sięSkworcow, - masło jest jakby żółte i słońceteż jakby… Nie?

- Kretyn! Masło jest żółte,jak zjełczeje! Albo jak jest za tłuste! A moje masłobędzie białe! Cztery miliony euro! Żółte!Ha! To będzie wykurwiste masło, jasne?

- Jasne, Wadimie Pietrowiczu. Będęjakby myślał.

- Do wieczora chcę widzieć dziesięćwariantów! Nie możesz sam, zmuś żonę! Zmuśkogo chcesz, nawet hydraulików! Ogłoś swoimpracownikom – kto znajdzie dobre słowo, ten dostanieforsę. Niech myślą przy robocie!

- To trudne, Wadimie Pietrowiczu –wyznała niepewnie słuchawka.

- Myślenie jest trudne?

- Wymyślenie słowa jest jakby trudne.

- Nie trzeba nic wymyślać! Wszystkiesłowa zostały wymyślone tysiąc lat temu! W językurosyjskim jest milion słów! Trzeba tylko wybrać.Jedno. Gotowe. Proste. I zrozumiałe. Verstehen?

- Verstehen, Wadimie Pietrowiczu. Ale jakby niewiem. Gdyby w języku rosyjskim były trzy słowa, tobyśmy wzięli i wybrali. A jak milion to jakby potrzebnyzawodowiec. Ten, jak mu tam… pisarz. Albo jakby poeta.

- Poeta! Znasz choć jednego poetę wcałej Szczecinówce?

- No, w Szczecinówce to jakby możenie być… chociaż jakby dwieście tysięcymieszkańców. Ale w Samarze to już by się napewno znalazł!

- Jasne, rzucę wszystko i pojadę doSamary łapać poetów!

Znowu ukłucie w wątrobie.

- Nie pieprz mi tu – podsumowałWadim Pietrowicz. – Do wieczora dziesięć wariantów.Auf viedersehen! – i rozłączył się.

Znowu wziął do ręki marker,położył przed sobą czystą kartkę,zamknął oczy i spróbował wyobrazić sobiekostkę dobrego masła. Udało się. Na kostce nawetbyło widać napis. Wadim Pietrowicz próbowałdojrzeć nazwę, ale była niewyraźna i rozmazana.Pięć liter…

- Błysk? – powiedział WadimPietrowicz. – Świat?

Po zamknięciu oczu zachciało mu sięspać. Wadim Pietrowicz próbował skoncentrowaćsię na maśle, ale kostce wyrosły nagle cienkie nóżkii ona żwawo uciekła, nieprzyzwoicie kręcąctyłkiem.

- Suka! – zmartwił się WadimPietrowicz

Do gabinetu zajrzała Ella.

- Wody mineralnej, Wadimie Pietrowiczu? –spytała.

- Wymyśliłaś słowo?

- Róża.

- Co – róża?

- Masło „Róża”.Taki ładny kwiatek.

- Jezuu… Ella, wiesz co, poszukaj mijakichś poetów! Nie wiem, może pisarzy!

- Copy writerów?

- Czego? Taa, w tym guście.

Ella wyszła.

- Słoneczne – rzekł WadimPietrowicz. – Świeże. Zdrowe. Smaczne. Łatwo sięrozsmarowuje. Mazia.

Komórka zatłukła się whisterii. Wadim Pietrowicz podniósł ją do ucha.

- Przy telefonie

- Wadimie Pietrowiczu! Ja tu jakby dzwoniłemdo brata do Moskwy i on powiedział, że teraz taka moda,żeby nazywać wódkę i różną tamzakąskę nazwiskami z dwoma „f”.

- W moim nazwisku nie ma ani jednego „f”.

- Ale w moim jest. Jestem jakby gotówudostępnić nazwisko.

- Masło „Skworcoff?”

- Jakby tak.

- Skworcoff?

- Skworcoff…

- Ff?

- Wychodzi, że jakby tak…

- Tak myślisz? A jak ja ciebie, ff, jutropogonię i postawię jakiegoś, ff Kozłowa? To co,mam potem etykietki przerabiać? Ff?!

- Wadimie Pietrowiczu! Wadimie Pietrowiczu!!Pan mnie jakby nie zrozumiał! Wcale nie to miałem na myśli!Ja miałem na myśli przeciwnie – pańskienazwisko!

- Moje nazwisko?? Na maśle?! Zwariowałeś,idioto?!

- To może lepiej nie produkowaćmasła, tylko…

- I jeszcze mnie będziesz biznesu uczył?Jeszcze mi będziesz mówił, co mam produkować?!Poszedł won! Do wieczora dziesięć wariantów!

- Już jakby osiem! – poprawiłpospiesznie Skworcow.

- Dwanaście!! – ryknąłWadim Pietrowicz i ze złością rzucił komórkęna biurko.

Do gabinetu wfrunęła Ella z kartkąpapieru.

- Znalazłam, Wadimie Pietrowiczu. Firmyzajmujące się projektami, reklamą i sloganami. Jedna wSzczecinówce i sześć w Samarze.

Wadim Pietrowicz posępnie spojrzał nalistę.

- Danke schön.

Ella wyszła po cichu. Wadim Pietrowiczwybrał numer firmy w Szczecinówce i zacząłsłuchać. W eterze coś długo stukało ipstrykało, jakby dyskutowało ze sobą stado dzięciołów,następnie rozległy się pierwsze sygnały isłuchawkę ktoś podniósł.

- Mass Technology Consulting Group, dzieńdobry? – powiedział na wydechu kobiecy głos,umiejętnie nadając każdemu słowuuprzejmie-pytającą intonację.

- Głównego do aparatu –zahuczał posępnie Wadim Pietrowicz.

- Jak mam pana przedstawić? –zagruchała dziewczyna.

- Zleceniodawca.

- Jedną chwileczkę, jużprzełączam… - miauknęła dziewczyna, mocnozacisnęła mikrofon ręką i krzyknęła: -Wasia, odbierz! Waasiaa!

- Halo? – rozległ się wysokimęski głos. – Pan w sprawie wizytówek? Jeszczenie przywieziono, czekamy, proszę uprzejmie spróbowaćpopołudniu…

- Stop! – ryknął WadimPietrowicz. – Ty jesteś dyrektorem?

- Ja – odpowiedziała niepewniesłuchawka. – A pan?

- Ja też jestem dyrektorem –oznajmił Wadim Pietrowicz. – Jest sprawa. Zamówienie.

- Po południu. Adres pan zna? –słuchawka zatrajkotała szybko: - Ulica PartyzantaGłuchonia, dom numer jeden. Tu w ogóle jest tylko jedendom. Od dworca busem numer cztery do ostatniego przystanku, tamprosto do wieży, w zaułek, po desce przez kanałek,potem zobaczy pan garaże, to będzie Czerwonokoszarowa, a polewej…

- Stop – powiedział WadimPietrowicz. – Czekam w moim biurze, za pół godziny.Bulwar Pracy, budynek merostwa, trzecie piętro, „Volksbutter”.

- Ożeż – powiedziałasłuchawka.

- Z dokumentami. Na kogo wypisaćprzepustkę?

- Eee… Cucykow. Wasilij Cucykow.

- Myśleć zacznij już w drodze.Sprawa wygląda tak – potrzebna jest nazwa dla masła.Ale nie zwyczajna. Najlepsza nazwa. Masło jest nowe,śmietankowe, wykurwiste. Nazwa musi być odpowiednia.Verstehen?

- Zrozumiałem pana.

- Czekam.

* * *

Wasilij Cucykow był szczupłym,trzydziestopięcioletnim mężczyzną o wąskiejtwarzy. Na nosie miał okulary złotych oprawkach, w rękachnerwowo ściskał purpurową skórzaną teczkę.Rozglądał się zdumiony, zerkając na porozrzucanepo gabinecie pomięte kartki. Długie włosy miał ztyłu ściągnięte gumką. „Pedał, -pomyślał zmartwiony Wadim Pietrowicz. – Zresztą,co za różnica?” Skinieniem głowy wskazałwolne miejsce. Cucykow od razu rozpiął teczkę iwyciągnął kartkę papieru, zabazgranądługopisem. Wadim Pietrowicz powstrzymał go gestem,krzyknął Elli – „Kawa dla gościa!”,wyjął swoją wizytówkę i rzucił nabiurko. Cucykow ujął wizytówkę obiema rękami.

- Wadim Pietrowicz Śmietana –odczytał Cucykow uroczyście. – Jaki długitelefon, to moskiewski?

- Komórka – Wadim Pietrowiczwskazał telefon. – Przez Niemcy. A teraz słuchajuważnie, wyjaśnię tylko raz.

Cucykow usiadł wygodniej w fotelu, złożyłdłonie i zamarł.

- Mam pięćdziesiąt pięćlat – zaczął w zadumie Wadim Pietrowicz. – Mamniewielki zamek pod Kolonią, żonę, dwie kochanki, dwiecórki i syna w Ameryce. Niczego nie potrzebuję.Absolutnie niczego. Rozumiesz? Możesz sobie coś takiegowyobrazić?

Cucykow uprzejmie kiwał głową.

- Gdy wyjeżdżałem, miałemtyle forsy, że nawet na filmach tyle nie widziałeś.

Cucykow uprzejmie pokiwał.

- Polowali na mnie tacy ludzie, jakich nigdy wżyciu nie zobaczysz.

Cucykow zastygł w półuśmiechu.

- Teraz już nie zobaczysz. Minęłowiele lat, wszystko się zmieniło. Wróciłem,żeby robić biznes w Rosji. Słyszałeś, żew Szczecinówce powstaje kombinat produkcji masła?

- Oczywiście – Cucykow energiczniepokiwał głową.

- Byłem na targach w Belgii. Kupiłemnajnowsze wyposażenie – za cztery miliony euro!

- W rublach to będzie… - Cucykowzamyślił się i zaczął drapać siępo nosie nad okularami.

Wadim Pietrowicz pstryknął palcami,żeby zwrócić jego uwagę.

- Cztery miliony euro za samo wyposażenie!Zbudowałem kombinat. Zmodernizowałem cztery obory. Będęprodukował masło. Wykurwiste rosyjskie masło! Nawet wNiemczech takiego nie ma! A Szczecinówce będzie. Skądjesteś? Nasz, miejscowy?

- Urodziłem się w Szczecinówce– kiwał głową Cucykow. – Ukończyłemz wyróżnieniem uniwersytet w Samarze.

- To dobrze, że tutejszy – skinąłzadowolony Wadim Pietrowicz. – Jest pewien problem. Potrzebujęnazwy. Ale nie zwykłej nazwy. Najlepszej nazwy dla masła.Myśleliśmy i myśleliśmy, i nic. Potrzebne sąświeże siły.

- Jestem gotów! – Cucykowpodrzucił głowę i spojrzał Wadimowi Pietrowiczowiw oczy. – Na kiedy?

- Na wczoraj – powiedział WadimPietrowicz

- To znaczy?

- Trzeci tydzień tu siedzę. Jutrowylatuję. Dzisiaj do wieczora trzeba wreszcie postanowić.Forsa nie gra roli. Dam, ile poprosisz. Choćby sto euro, choćbytrzysta. Nawet pięćset.

- Półtora tysiąca… -pisnął Cucykow i przerażony wcisnął głowęw ramiona.

- Ilee??! - Wadim Pietrowicz powoli wstałi zawisł nad stołem. – Za jedno jedyne słowo?!

- Taka cena – wymamrotał Cucykow.

- Jedno słowo!!

- Opracowanie brandu!

- Jedno słowo!!

- W Samarze trzy tysiące! W Moskwie pięć!Zapewne.

- Nie jesteś w Moskwie! – ryknąłWadim Pietrowicz.

Zakłuła wątroba. WadimPietrowicz ze zmęczeniem opadł na fotel.

- Co za różnica? Dam nawet półtora,tylko wymyśl.

Cucykow z ważną miną poprawiłokulary. Weszła Ella i postawiła przed nim filiżankęparującej kawy, a przed Wadimem Pietrowiczem – buteleczkęfrancuskiej wody mineralnej i szklankę. Wadim Pietrowicz szybkoprzelał zawartość butelki do szklanki.

- Czytaj. Co tam masz przygotowane?

Cucykow eleganckim gestem podniósłdo twarzy rękę z kartką. „Ciota, jak w mordędał”, - pomyślał Wadim Pietrowicz.

- Dojareczka!

Wadim Pietrowicz ze wstrętem pokręciłgłową.

- Tylko bez tej radzieckiej pokazówki!Bez tych wszystkich, psiamać, przodowniczek, dojareczek,czerwonych zórz, bez tego wszystkiego. Było-minęło!Masło jest nowe, wykurwiste, dla zwykłych rosyjskich ludzi.Verstehen?

- Płomyczek?

- Jezuu…

- Bławatek?

- Tępota! Tak to i ja umiem! To jestzwykła nazwa, a ja potrzebuję najlepszej! Żebyczłowiek podszedł, przeczytał i osłupiał –to jest to! Nareszcie! Marzenie całego życia! Nie wolnoprzegapić! Verstehen?

- Wiosna?

„Pedał, niech mnie diabli”,pomyślał Wadim Pietrowicz i zaczął pićmineralną.

- Jaskółeczka?

- Nasrała. Prosto na kostkę.

- Świeżość?

- Pasta do zębów.

- Łąkowe?

Wadim Pietrowicz zakrztusił się wodąi wytrzeszczył oczy na Cucykowa.

- Z jakiej okazji łąkowe?

- Skojarzenie. Krowy pasą się nałące.

- Na łące jest gnój a niemasło! Byłeś kiedyś na łące?

- Słoneczko.

- Było. Zrozum… jak ci tam?

- Wasilij Cucykow.

- Zrozum, Wasilij, nazwa musi być silna!Dźwięczna! Mocna!

- Tajfun?

- Tfu.

- Golstrom?

- Zamknij się! Słuchaj. Padłataka propozycja – butter. Butter to po niemiecku masło.Przedyskutowaliśmy, nie pasowało. Wiesz, dlaczego?

- Wiadomo, dlaczego. Wychodzi masłomaślane.

- Idiota! To musi być rosyjskie słowo,jebana mać! Rosyjskie! Verstehen?

- Łabądek?

Wadim Pietrowicz westchnął iprzeniósł ciężkie spojrzenie na szklankę.Szklanka wytrzymała, nie pękła.

- Słowiczek?

Wadim Pietrowicz demonstracyjnie oglądałrozpychające się bąbelki wody mineralnej. „Nigdyw Szczecinówce nie było pedałów”,pomyślał.

- Pastuszek?

- Może od razu kogucik? – niewytrzymał Wadim Pietrowicz.

- Dobry pomysł! – ucieszył sięCucykow.

- Poszedł won!

- Słucham? – stropił sięCucykow.

- Na piechotę! Wynocha stąd,pieprzony pedale! Ella, odprowadź pana!

Za Cucykowem zamknęły się drzwi.Weszła Ella, zabrała nietkniętą kawę. WadimPietrowicz znowu położył przed sobą kartkęczystego papieru.

- Halo! Tu jakby Skworcow – rozległosię w słuchawce. – Słowiczek.

- Coo?

- Jakby słowiczek.

- Jeszcze dyrektor pederasta – westchnąłWadim Pietrowicz. – Coś ty, zdurniał?

- Żona jakby wymyśliła. A jasobie tak pomyślałem – a może by nazwaćtak, jak firmę – Volksbutter?

- Wyjaśniam. Przed chwilą jużjednemu wyjaśniałem. Nazwa musi być a – mocna, b– rosyjska, c – niezwykła, d – wykurwista.Verstehen?

- Będziemy myśleć, WadimiePietrowiczu. A odpływy okazały się jakby w porządku.Nic nie trzeba przerabiać!

- To po jaką cholerę mi głowęzawracasz? – Wadim Pietrowicz rzucił telefon i znowu wziąłdo ręki marker.

- Masło Niedźwiedź –oznajmił po długiej przerwie. – Już nieźle.To nie słowiczek. O, albo Rosyjska Trojka!

Pospiesznie zaskrzypiał marker. WadimPietrowicz popatrzył, co napisał i zrzucił kartkęna podłogę.

- Stare i nudne! – oznajmił. –Potrzebne są nowe idee. Ella!

Do gabinetu zajrzała Ella.

- Ella, przynieś mi kilka książek.Dowolnych. I gazet. Wszystko jedno, jakich. Potrzebne są idee!

Ella znikła. Zawrzeszczał telefon.

- Przy aparacie – powiedział WadimPietrowicz.

- Wadimie Pietrowiczu! To Cucykow! Możnado pana zadzwonić jakoś inaczej, żeby nie przezNiemcy?

- Nie!

- Dobrze! Wymyśliłem rosyjskie nazwy!

- Mów.

- Rosyjska trojka!

- O Jezu…

- To nie wszystko! – rzucił szybkoCucykow. – Mam inne! To, czego pan potrzebuje!

- Dawaj.

- Królewskie! – wygłosiłCucykow.

- Hm. Królewskie?

- Mnie też się podoba – ożywiłsię Cucykow.

- Królewskie to już inna rozmowa.Nieźle, całkiem nieźle. Bardzo nawet nieźle. Hm…A co? Masło Królewskie. Nie, nie da rady.

- Dlaczego? – zasmucił sięCucykow.

- Stacja Króle i wioska Króle.Trzydzieści kilometrów stąd. Pomyślą, żemasło jest stamtąd. A masło jeszcze nasze,szczecinowskie.

- No to może tak właśnie nazwać– szczecinowskie?

- Nieapetyczne.

- Nasze masło?

- Głupie.

- Masło Nowe?

- Nieoryginalne. Masło nowe a nazwa stara.Masz coś jeszcze?

- Car-masło.

- Że niby jak?

- No, jest car-dzwon, car-armata, a u nasbędzie car-masło!

- Car-masło? A o babach pomyślałeś?Jak się będą nasze baby w sklepie pytać? Dajciekostkę caramasła? Czy ty w ogóle myślisz obabach?

- Masło-zwierz. Ewentualnie –zwierz-masło.

- Bez sensu. Coś jeszcze?

- W zasadzie to na razie wszystko. Nic niepasuje?

- Myśl dalej. Już ci co niecowychodzi. Żeby do wieczora…

- Mam! Carskie! – przerwał muCucykow. – Skoro Królewskie nie pasuje. Poproszękostkę masła Carskiego! No?

- Daj spokój – skrzywił sięWadim Pietrowicz. – Osprzęt za cztery miliony euro. Cartyle nie miał. Nie potrzeba carów! Nie potrzebaradzieckich pomysłów! Nie potrzeba całej tejpokazówki: brzózka, niedźwiedź, rosyjskiepole. Nie robimy na eksport! Na razie. Dla siebie, dla swoich. Nasze,nowe, wykurwiste masło! Potrzebna jest nowa, oryginalna,zaskakująca nazwa! Verstehen? Uruchom wyobraźnię!Chwytaj najbardziej szalone pomysły, nie krępuj się! Ijak najwięcej myśl o babach!

Wadim Pietrowicz odłożył komórkęi głośno wypuścił powietrze. Do gabinetu weszłaElla. Niosła tacę, a na niej stos książek igazet. Zuch dziewczyna, pomyślał Wadim Pietrowicz, mądra,bystra, chociaż Miss Samary… Masło Ella? Masłoella.Poproszę kostkę masłaella. Porzygać sięmożna. Wadim Pietrowicz obejrzał stos. Na górzewarstwami leżały kolorowe tomiki w cienkich okładkach.Wadim Pietrowicz odwrócił piramidkę grzbietami dosiebie. Aleksy Aleksiejew. „Przygody Jamistego”. „SprawaJamistego”. „Jamisty uderza”. „Wejściedla Jamistego”. „Wyjście dla Jamistego”.„Gilotyna dla Jamistego”. „Rozpoznanie ciałaJamistego”.

Wadim Pietrowicz ze wściekłościąstrzepnął tomiki na podłogę i wyciągnąłna chybił trafił książkę w solidnej czarnejokładce. Uchylił i wsunął palec pomiędzystrony. Następnie otworzył i spojrzał, gdzie trafił.„Polip – w dawnych czasach nazywano tak kataraktęalbo ośmiornicę”. Wadim Pietrowicz popatrzył naokładkę. Tak jest, słownik Dala, tom trzeci. Sięgnąłpo gazetą. Rejonowa. Wiadomości – „Przyjezdnyzatrzymany za posiadanie narkotyków”. „Siatki narabatki – sprzedaż hurtowa i detaliczna”. „CudaZielonejApteki,albo jak pogodziliśmy się z prostatą”.

- Jezuu… - stęknął WadimPietrowicz, odrzucił „Gwiazdę Szczecinowską”i znowu otworzył tom Dala. „Zdziecinnienie: staruszek nicjuż nie pamięta”.

Ostro zakłuła wątroba. WadimPietrowicz zrzucił na podłogę wszystko, co byłona stole. Głucho brzęknęła taca. Dźwięknęłarozpadająca się szklanka. „Do diabła z wamiwszystkimi”, pomyślał Wadim Pietrowicz i uderzyłpięścią w stół.

- Ella! Kieliszeczek!

Do gabinetu zajrzała przestraszona Ella.

- Wadimie Pietrowiczu, ale przecież…

- Rób, co powiedziałem!

- Wadimie Pietrowiczu… - w głosieElli były łzy.

- Dawaj! – ryknął WadimPietrowicz.

Po minucie stał przed nim kieliszek wódkii kanapka z serem. Wadim Pietrowicz wychylił kieliszek iprzymknął oczy. Zapiszczała komórka.

- Przy aparacie.

- To Cucykow! – wypaliła słuchawka.– Wszystko mamy gotowe. Wspaniała nazwa!

- No?

- Masło Afrodyta.

- Co za jedna?

- Starożytna bogini. Żyła przedChrystusem.

- Nie potrzebna nam starożytna, masłojest nowe, świeże.

- Ale ona taka sympatyczna, naga, ładnafigura – Cucykowowi najwidoczniej opadły ręce.

- A co ma wspólnego z masłem?

- Dobrze. Mamy jeszcze inne propozycje! Anusia.Marusia. Saszeńka.

- Pedalstwo – skrzywił sięWadim Pietrowicz. – Ile razy mam powtarzać? Cztery milionyeuro! Niezwykłe, wykurwiste masło! Masz coś jeszcze?

- No… masło Nosorożec.

- Nie rozumiem?

- Nosorożec. Tak jakoś. Ale to jużtak… na koniec, pewnie ze zmęczenia.

- A co mnie to obchodzi?!

- Przepraszam. To się więcej niepowtórzy.

- Wszystko?

- Nie, mam jeszcze jedno. Masło –„gładkie życie”.

Wadim Pietrowicz westchnął ipoobracał w palcach pusty kieliszek.

- Czy wyście tam już zupełnieopadli z sił, czy to ty jesteś kompletnie jebnięty?

- No, są cukierki „Słodkieżycie”, to pomyśleliśmy, że masło…

- A jak zacznę produkować rycynę?

- No, w zasadzie to na razie wszystko. Więcejpropozycji nie ma. Nic nie pasuje?

- Przyjedź do biura – powiedziałWadim Pietrowicz. – Zrobimy burzę mózgów.

Wadim Pietrowicz odłożyłsłuchawkę i poturlał kieliszek po stole.

- Ella! Wezwij wszystkich do biura. Skowrcowa.Z żoną! I tego… czarniawego… i… -kieliszek wyśliznął się spod ręki, upadłna podłogę i krótko pstryknął. – Dodiabła z tym wszystkim! Nikogo nie wzywaj! Butelkę wódkii coś do żarcia! Kurczaka! Prosię!! Słoninę!!Z pieprzem!! Do knajpy! I niech to wszystko szlag…

* * *

- Wasia, czy ty mnie szanujesz? – pytałWadim Pietrowicz, nachylając się przed stół zdesek do samej twarzy Cucykowa, żeby przekrzyczećorkiestrę.

- Szszanuję, Wadimptrowiczu –odpowiadał melancholijnie Cucykow.

- Trzydzieści lat temu całagówniażeria Szczecinówki wiedziała, kim jestWadik Śmietana! Rozumiesz? Szanowali!

- Uhu… - kiwał Cucykow. – Amoże nazwać Volksbutter?

- Czekaj, Wasia – skrzywił sięWadim Pietrowicz i potrząsnął go za ramię. –Wszyscy znali Wadika Śmietanę! I w Królach znali!Bali się! I w Samarze słyszeli!

- Uhu… - kiwał Cucykow. – Amoże przestawić hale na śmietanę?

- Szlag mnie trafi! – Wadim Pietrowiczwalnął pięścią w stół. –Wasia, zrozum! A potem pieriestrojka. W Moskwie mnie znali! W całymkraju sukinsyny wiedzieli, kim jest Wadim Śmietana! Śmietaniewszystko wolno! Wszystkie problemy rozwiązywałem! A nazwywymyślić nie mogę. Gdybym wiedział, że takbędzie ni chuja bym nie kupował wyposażenia za czterymiliony euro na tej zasranej wyprzedaży!

- Uhu… - kiwał Cucykow.

- A pedałów w Szczecinówcenigdy nie było – przypomniał sobie Wadim Pietrowicz zprzykrością. – Czemuś na ciotę poszedł,co, Wasia?

- Sam jesteś ciota! – odgryzłsię Cucykow. – Jestem żonaty od siedemnastego rokużycia! Mam trójkę dzieci! Spróbuj ichwykarmić tymi pieprzonymi wizytówkami i ulotkami! Firmajest malutka! Ja i Swietka! Dochody – o! – Cucykowpokazał figę.

- To coś włosy zapuścił? –zdumiał się Wadim Pietrowicz.

- Szlag mnie trafi! – rzucił sięCucykow.

- Cicho, cicho! – Wadim Pietrowiczpojednawczo pomachał żółtą pięściąi nalał jeszcze po kieliszku. – Dobrze, że nie jesteśpederastą. Szacunek. Wymyśl mi słowo, Wasia. Dam cipięć tysięcy!

- Nie wiem! – Cucykow pokręciłgłową i Wadim Pietrowicz wydawało się, że onsię zaraz rozpłacze.

Stuknęli się i wypili.

- Wasia, przecież totakie proste. Masło jest wykurwiste. Rzecz w tym, żebyczłowiek poczuł to całą duszą! – WadimPietrowicz poklepał się dłonią po wątrobie.– Verstehen?

- Masło wykurwiste – powiedziałCucykow niespodziewanie trzeźwym głosem.

- Nie rozumiem?

- Masło „Wykurwiste”! Nadczym tu myśleć!

- Tak nie wolno! – przestraszył sięWadim Pietrowicz.

- Inaczej nie da rady.

- Tak nie wolno! – powtórzyłWadim Pietrowicz.

Cucykow wykrzywił się strasznie.

- Śmietanie wszystko wolno, Śmietaniewszystko wolno… – przedrzeźniał, ale WadimPietrowicz patrzył już przez niego, w dal.

- Masło „Wykurwiste” –napełnił kieliszek po brzegi i wychylił. – No,Waśka!!! Geniusz!! Zawodowiec! Czegoś wcześniejmilczał, sukinsynu?

- Projekt zrobię sam – powiedziałCucykow. – Tu nawet nie ma co kombinować, białe tło– czarne litery.

Nagle żelazna dłoń chwyciławątrobę i zacisnęła, i zaczęła obracaćw środku brzucha, tak, jak wykręca się z grzybniborowika. Napłynęły mdłości. Sala knajpyzawirowała i odleciała, ze wszystkich stron nasunąłsię żółty mrok.

- Wadimie Pietrowiczu! – wrzasnąłCucykow.

* * *

W białych salachszpitala Holdenstrau Wadim Pietrowicz po raz pierwszy poczuł sięstary. Trzy operacje w ciągu roku. Terapia laserowa, górytabletek na stoliku… Czasem żona przekazywała muwiadomości z Rosji. Niebywała popularność wśródkonsumentów, złoty medal na festiwalu produktówrosyjskich. Załatwiono dostawy do Moskwy. Dobudowano noweskrzydło. Skworcow został honorowym członkiem KlubuLondyńskiego. Duma nadal dyskutuje nad poprawką do ustawy ocenzurze nazw, ale opinie znowu są podzielone. „Volksbutter”podał do sądu szczecinowską „Welinę”,która wypuściła na rynek torebki „Wykurwiściedobra zupka”, ale sąd nie uznał plagiatu. W Samarzewyszedł pierwszy numer czasopisma „Wyjebiste wiadomości”.W Moskwie otwarto ośrodek turystyki „Wykurwisty serwis”.W Anglii zaczęto produkcję środka na komary „Fuckoff”. Wadim Pietrowicz od dawno się już tym nieekscytował. I kiedy doktor Wilder powiedział, że niema żadnej nadziei, Wadim Pietrowicz nie poczuł nic. A gdyzaproponowano mu hibernację w ciekłym azocie, do czasu, ażlekarze nauczą się leczyć marskość wątroby,Wadim Pietrowicz tylko słabo skinął głową.

* * *

Obudził się w wielkiej białejsali, na fotelu o dziwnej konstrukcji. Czuł się tak, jakbyświadomość włączono mu jednym ruchem. WadimPietrowicz popatrzył na siebie i zauważył, żeubrany jest w obcisły strój w kolorze sałaty.Rozległy się oklaski. Wadim Pietrowicz drgnął izobaczył przed sobą szereg solidnych ludzi, ubranych wobcisłe garnitury. Ze wszystkich stron błyskałyflesze. W końcu jeden z obecnych zrobił krok do przodu,wyciągnął dłoń i powiedział:

- Pozwolę sobie odczytać zajebistąnotę od Wyjebanego Prezydenta Wykurwistego Związku PaństwŚwiata! Jesteśmy wykurwiście szczęśliwi, żemożemy być obecni przy powrocie do życia wykurwiściepierwszego człowieka, który spał w ciekłymazocie siedemdziesiąt pięć zajebistych lat! Niech żyjenasza wykurwista medycyna! Niech mnie kurwa szlag!

Szereg zaklaskał.